"Titanic na panfu"
cz.3
Gdy zeskoczyłam złóżkam, poczułam... wode! cłą ziemie pokrywała cienka warstwa wody. Wiedzieliśmy ze trzeba uckiekać. ubrałam się i zaczełam pakować. lecz nim zdązyłam to zrobić, doi mojego pokoju wtargneli ludzie pracujący na statku, zrzucili z góry szafy kapoki i krzykneli:
-zakładac kaopki!- to wszystko, lecz od razu zrozumiałam co się dzieje. Statek tonoł! zostawiłam wszytko i razem z bolsiami na ramieniu i gracją obok pobigłam do wyjscia na gróe statku. pingwina zobaczyliśmy już na schodach. prawie wszyscy tam byli, bo brama do wyjścia była zamknieta. na nic się nie zdały krzyki, najpierw do szalup wchodzili pasażerowie pierwszej klasy.
nie wiedziałam co robić. gracja też łamała głowe. nagle zobaczyłam tamaki, która podbiegła do bramy i coś powiedziała do strażnika stojącego przy bramie. on kiwnoł jej i odszedł. ledwo zniknoł za horysontem, ona otworzyła btrame i powiedziała:
-dobra, wychodzić!- nikomu nie trzebało tego powtarzać. wszyscy od razu zaczeli wychodzić. jak byłam przy niej spytałąm się, jak jej się udało spławić straznika.
-to proste. powiedziałam mu że on jest strasznie potrzebny na górze, a tutaj zaraz przyjdzie inni, więc ona mu klucze przekaże. snaks też to robi.
-a snaksior?-spytałam ze strachem!
-on dostał się na dół i wszędzie cie szuka.- gwałtownie zawróciła. i przy okazji przekazałam gracji moje bolisie. powiedziałam że zaraz wróce i żeby się o mnie nie martwiła. biegłam losowo po korytażach. na szczęście go zobaczyłam, lecz teraz musieliśmy wyjść z tego piętra. nie pamiętałam, jak tu doszłam. doszliśmy do schodów, lecz był zamknięte. nie mogliśmy wrócić bo cały dolny korytaż zalało! snaksior chyba coś dostrzegł, bo zanurkował po chwili wyłowił się z kluczami. woda dosięgała nam już do szyi! zaczoł nerwowo przeklęcać coraz to nowe kluczyki (był ich całe pęczek!) po zamku. gdy ledwo oddychaliśmy, w końcu drzwi się otworzyły. weszliśmy na góre. nagle usłyszeliśmy płacz. należał on do małej pandy. nie mogliśmy jej zostawić! snaksior wzioł ją na ramię i uciekliśmy. nagle jednak jakaś panda wyjrzała zza korytaża, i krzycząc coś po jakimś innym języku, wzieła dziecko i pobiegła w strone drzwi za któymi, piętrzyła się ściana wody.
-nieee!!!!-zaczeliśmy krzyczeć, ale za późno. drzwi zostały wyważone wodą, a mała panda i jej rodzic utoneli. nam się jednak udało wejść na schody. wyszliśmy na otwartą przestrzeń statku. nie było szalup! (wzięto o połowe za mało) podobno na dziobie było ich więcej. poszliśmy tam, lecz nie brali mężczyzn1 nie chciałam nigdzie wyruszać bez snaksiora. w oddali w szalupie zobaczylismy snaksa i tamaki.
-nie wsiąde do tej szalupy!-oświadczyłam nagle
-nie bądzi głupia! mósisz to zrobic!- snaksior nie chciał mnie zatrzymać
-nie!!!!-uparłam się-nie bez ciebie!-lecz mężczyzn nie brali.
-musisz iśc!- w końcu uległam. lecz patrząc na niego nie mogłam wytrzymac. wyskoczyłam z niej, a była to ostatnia szalupa.
-bez ciebie nie ide!-krzyknełam
-choć! musimy jak najdłuzej zostać na pokładzie-nie było innego wyjścia. statek zaczoł się ustawiać do pionu. zaczeliśmy się piąć w góre. w końcu się udało. dobiegliśmy na dziób, który akurat był w górze! tam gdzie się poznaliśmy! snaksior złapał się płotku i objoł mnie w pasie. statek już prawie był w pozycji pionowej, gdy nagale całe światło na nim zgasło. musiał wybuchnać odpowiadający za to urządzenie. i nie wiem czy ten wybuch, czy może przeciążenie, ale coś spowodowało pęknięcia titanica na dwie części. jedna z nich poszła na dno, a druga, na której byliśmy my poleciałą na wodę, zalewając setki pand które spadły ze statku. lecz nie na długo staliśmy w pozycji poziomej, gdyż zaraz potem statek znów zaczoł się ustawiac tak jak poprzednio.
-musimy się przemiescić!-krzyknełam i razem ze snaksiorem wdprapaliśmy się na tą część płotu, która był (gdy statek normalnie błynoł) siekrowana w tył, a teraz w góre. zatrzymaliśmy się dopiero gdy statek dokłednie się ułożył do pionu. wiele pand spadało, inee kurczowo trzymały się płotów, drabinek i innych rzeczy. po kilku minutach poczuliśmy ze coś nas wciąga pod wode. to statek tonoł! spanikowałam. tak czy siak, na szczęście obaj mieliśmy kapoki, lecz nie wiedziałam, czy one wygrają w konkurensji z falami. byliśmy już prawie w wodzie. głęboki wdech i... zanurkowaliśmy do lodowatej wody. trzymaliśmy się za rękę i omal nie utoneliśmy. udało nam się jednak wynurzyć z wody. wokół nas krzyczało półtora tysiąca pand i pingwinów. niedaleko dryfowało 20 szalup. na zawracały, mimo naszego krzyku. sama jednak zaczełam płynąć ku nim. Musimy przezyć! mętliło mi się gdzieś w głowie. lecz zmęczenie wzieło góre. razem z snaksiorem staneliśmy, choć bliżej łodzi, nadal daleko. złapaliśmy się baltu jekiegoś stołu, zresztą nie wiem czy to był blat czy coś innego. ważne ze było to coś, o co mogliśmy się oprzeć. robiło się coraz ciszej. połozyłam głowe na tym "czymś" i zamknełam oczy. nie wiem ile tam leżałam. może 5 minut, może godzine. pamiętam tylko, ze gdy otworzyłam oczy ujrzałam słabe światło. była to łódź!
-snaksior! - powiedziałam, ale byłam tak słaba że brzmiało to jak szept.
-snaksior! płynie tu łódz! snaksior! snaksior... snaksio...-powoli do mnie dochodziła gorzka prawda, lecz jeszcze w to nie wierzyłam. z uporem powtarzałam swoje. lecz sytuacji która się stała, nie dało się zmienić. snaksior umarł. musiał zamarznoąć jak wiele innych pand i pingwinów. na poczatku położyłam oczy na blacie i chciałąm zasnąć. zasnąć i obudzić się przy nim, w ciepłej kajucie. lecz to było niemożliwe! a skoro płyneła tu łódx trzebało to wykorzystać. zaczełam krzyczeć, ale nie było to głośniejsze od normalnej wymowy. nie widziałam co robić, gdy nagle przpomniałam sobie o kapoku. przeciesz przy nich często sa gwizdki. znalazłam swój i zaczełam gwizdać. usłyszeli! zawróili! weszłam do nich do łodzi, zostałam otulona ciepłym kocem. nagle zobaczyłam, ze jestem w tej samej łodzi co tamaki. jej brat, snaks był w innej. cichyma głosem zapytała się, gdzie jest snaksior. spusiłam oczy, byle tylko nie patrzec na nią i wyeptałam
-nie żyje..- ona nie zrobiło tego co się spodziewałam, nie wybuchła płaczem. tylko wyszeptała:
-spodziewałam się tego...- i wtluiła się w swój koc. już chciałam sie położyć i zasnąć, gdy nagle czyjaś ręka złpapała sie za burte łódki. podciągneła się i panda która się wyłoniła wysapała:
-podwieziecie mnie?-to była gracja! zaczełysmy się obściskiwać i opowiedziałam jej całą historie, od poczatku do końca. potem zasnełam. obudziły mnie krzyki pand. wołały one do statku, który nadpływał. zabrali nas i wszystko było już dobrze. dla pand które nikogo nie straciły, nie dla mnie. zobaczyłam, że bogata, Aniani i jaskrawa przeżyły. ale niegdzie nie było znajomego pingwina. moje bolisie cały czas były przy gracji, lecz niestety, słabsza czupryneka zgineła. niestety, blosis gracji takgze umarł, gdyż choroba połączona z lodowatą wodą była dla niego za wielka. na tym statku szcześliwie dotarliśmy do ameryki. patrzyłam na statue wolności i myslałam:
-gdzie ta wolnoś? gdie jest ta wolność, którą nie mogłeś się cieszyć, snaksiorze? - potem wszystko potoszyło się bardzo szybko. spędziła w ameryce miesiąć, a potem szczęśliwie wróciłam na panfu, i wszystko zaczeło się toczyć normalyn rytmem.
KONIEC
bochaterowie histori nie są we żaden sopsoub powiązani z prawdziwymi pandami o tym samym nicku. opowiada: panda labiaczka
autor: labiaczka
podana historia zdażyła się naprawde, lecz bochaterowie niej są fikcijni.
2 komentarze:
super to opowiadanie
Wiem,że to tylko opowiadanie ,ale pingwiny pływają często w jeszcze bardziej zimnej wodzie.Więc nie sądze aby pingwiny zgineły;)Senter
Prześlij komentarz